W poście tym podejmuję i rozwijam wątek społecznej szkodliwości tzw. testów predyspozycji językowych używanych obecnie w naborze do klas językowych lub dwujęzycznych publicznych szkół gimnazjalnych. Do wniosku jak w tytule tego posta doprowadziły nas następujące przesłanki:
- testy te są testami kompetencji języka polskiego bo poziom wykonania prawie wszystkich zadań zależy od bogactwa języka ojczystego;
- dzieci z rodzin które dbają o językowy rozwój dziecka wypadają statystycznie lepiej na tych testach niż dzieci z rodzin gdzie o taki rozwój się nie dba;
- pierwsza grupa rodzin to na ogół rodzice z wyższym wykształceniem, zamożni i z miast, a druga to rodzice z wykształceniem podstawowym, mniej zamożni i z rejonów wiejskich;
- dzieci z mniej uprzywilejowanych rodzin mają uboższy język polski;
- dzieci te nie zdadzą testu predyspozycji do nauki języków obcych do gimnazjów dwujęzycznych / profilowanych językowo
Stwierdziłem również, że z tego to właśnie powodu testy te są szkodliwe społecznie i nieetyczne, bo pod pretekstem diagnozowania uzdolnień kandydatów do gimnazjów dokonują selekcji dzieci na podstawie kryteriów uzależnionych w przeważającej mierze od statusu społeczno-materialnego a nie od rzeczywistych zdolności (predyspozycji, uzdolnień). Tym samym, jak zauważyłem, są instrumentem utrwalania i pogłębiania podziałów społecznych oraz skuteczną barierą na drodze awansu społecznego dla dzieci uzdolnionych językowo (posiadających predyspozycje do nauczenia się języka obcego) ale nie będących w stanie wykonać testu kompetencji języka polskiego, który daje im się jako prognostyk opanowania przez nich języka obcego. I bez znaczenia jest argument, że dzieci z mniej uprzywilejowanych rodzin nigdy lub prawie nigdy nie kandydują do gimnazjów, o których tutaj mowa. Nie kandydują bo nie aspirują, a nie aspirują bo gimnazja tego typu są postrzegane jako 'elitarne' i poza ich zasięgiem. Oczywiście są inne powody, takie jak dostępność tych gimnazjów, koszty związane z posłaniem dziecka do takiej szkoły, przeświadczenia rodziców o celowości dalszego kształcenia dzieci, o pożytkach płynących z takiego kształcenia itp., które wpływają na wybór szkoły ponadpodstawowej, ale nie zmienia to faktu, że dzieci z rodzin mniej uprzywilejowanych w tych gimnazjach nie ma. Tym samym, państwo polskie, poprzez brak szeroko zakrojonej polityki wyławiania talentów czy też najzwyczajniej, dzieci uzdolnionych kierunkowo, dokonuje świadomego aktu zaniechania kształtowania polityki edukacyjnej pomimo deklaracji realizacji polityki 'równych szans' w edukacji.
Zakończona niedawno (piszę to 5 kwietnia 2013 r.) rekrutacja do gimnazjów dwujęzycznych w Poznaniu również jednoznacznie pokazuje, że kryteria naboru do klas językowych w tych gimnazjach nie są oparte na diagnozie uzdolnień językowych kandydatów lecz na selekcji absolwentów szkół podstawowych pod kątem już posiadanych przez nich umiejętności (kompetencji) językowych języka ojczystego oraz, co ciekawe, ich znajomości języka obcego. Wystarczy 'wygooglować' sobie stronę jakiejkolwiek szkoły z klasami dwujęzycznymi gdzie jest opisana procedura rekrutacji kandydatów do tych klas. We wszystkich szkołach jest ona dwuetapowa i obejmuje tzw. test predyspozycji językowych, oraz test z języka obcego. Ten drugi sprawdza już nabytą wiedzę i umiejętności kandydata z zakresu języka i tym samym nie jest testem predyspozycji (ciekawe jak ma się to do rozporządzenia MEN cytowanego w ostatnim akapicie), a ten pierwszy, tak jak pisałem w postach wcześniejszych, jest w zasadzie testem płynności, biegłości i bogactwa językowego języka polskiego (i tym samym również nie jest testem predyspozycji/uzdolnień/zdolności do nauczenia się języka obcego). Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego testy kompetencji nazywane są testami uzdolnień/predyspozycji i dlaczego szkoły stwarzają mylne wrażenie, że rekrutacja do klas dwujęzycznych/językowych dokonuje się na podstawie diagnozy uzdolnień kierunkowych, czyli wyławiania tych uczniów, którzy są uzdolnieni językowo, a w rzeczywistości odbywa się selekcja uczniów, których biegłość i płynność językowa języka ojczystego jest lepiej rozwinięta? Wydawałoby się, że rozróżnienie pomiędzy uzdolnieniami a kompetencjami jest w miarę proste i intuicyjnie oczywiste. I rzeczywiście takie jest. Nie jest natomiast rzeczą prostą i intuicyjną stworzenie poprawnego narzędzia do pomiaru tychże predyspozycji, czyli testu predyspozycji językowych. Na tym trzeba się najzwyczajniej w świecie znać. Trzeba wiedzieć jakie obszary współczesne badania zdiagnozowały jako składniki tych uzdolnień i jak te obszary uzdolnień przełożyć na zadania testowe. Do tego potrzeba żmudnych badań, które określą nam właściwości psychometryczne naszego testu i pozwolą na określenie profilu uzdolnień ucznia. W przeciwnym razie następuje pomieszanie pojęć tu omawianych ('uzdolnienia' a 'kompetencje') co uwidacznia się w mylnych i nieprecyzyjnych informacjach dla przyszłych kandydatów do szkół/klas dwujęzycznych umieszczanych na stronach rekrutujących szkół.
Zakończona niedawno (piszę to 5 kwietnia 2013 r.) rekrutacja do gimnazjów dwujęzycznych w Poznaniu również jednoznacznie pokazuje, że kryteria naboru do klas językowych w tych gimnazjach nie są oparte na diagnozie uzdolnień językowych kandydatów lecz na selekcji absolwentów szkół podstawowych pod kątem już posiadanych przez nich umiejętności (kompetencji) językowych języka ojczystego oraz, co ciekawe, ich znajomości języka obcego. Wystarczy 'wygooglować' sobie stronę jakiejkolwiek szkoły z klasami dwujęzycznymi gdzie jest opisana procedura rekrutacji kandydatów do tych klas. We wszystkich szkołach jest ona dwuetapowa i obejmuje tzw. test predyspozycji językowych, oraz test z języka obcego. Ten drugi sprawdza już nabytą wiedzę i umiejętności kandydata z zakresu języka i tym samym nie jest testem predyspozycji (ciekawe jak ma się to do rozporządzenia MEN cytowanego w ostatnim akapicie), a ten pierwszy, tak jak pisałem w postach wcześniejszych, jest w zasadzie testem płynności, biegłości i bogactwa językowego języka polskiego (i tym samym również nie jest testem predyspozycji/uzdolnień/zdolności do nauczenia się języka obcego). Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego testy kompetencji nazywane są testami uzdolnień/predyspozycji i dlaczego szkoły stwarzają mylne wrażenie, że rekrutacja do klas dwujęzycznych/językowych dokonuje się na podstawie diagnozy uzdolnień kierunkowych, czyli wyławiania tych uczniów, którzy są uzdolnieni językowo, a w rzeczywistości odbywa się selekcja uczniów, których biegłość i płynność językowa języka ojczystego jest lepiej rozwinięta? Wydawałoby się, że rozróżnienie pomiędzy uzdolnieniami a kompetencjami jest w miarę proste i intuicyjnie oczywiste. I rzeczywiście takie jest. Nie jest natomiast rzeczą prostą i intuicyjną stworzenie poprawnego narzędzia do pomiaru tychże predyspozycji, czyli testu predyspozycji językowych. Na tym trzeba się najzwyczajniej w świecie znać. Trzeba wiedzieć jakie obszary współczesne badania zdiagnozowały jako składniki tych uzdolnień i jak te obszary uzdolnień przełożyć na zadania testowe. Do tego potrzeba żmudnych badań, które określą nam właściwości psychometryczne naszego testu i pozwolą na określenie profilu uzdolnień ucznia. W przeciwnym razie następuje pomieszanie pojęć tu omawianych ('uzdolnienia' a 'kompetencje') co uwidacznia się w mylnych i nieprecyzyjnych informacjach dla przyszłych kandydatów do szkół/klas dwujęzycznych umieszczanych na stronach rekrutujących szkół.
Wniosek z powyższego jest jeden: szkoły organizujące nabór rekrutacyjny do klas dwujęzycznych nie diagnozują uczniów pod kątem ich uzdolnień kierunkowych, ale już posiadanej wiedzy i umiejętności. Tym samym postępują bezprawnie i łamią rozporządzenie MEN z dnia 20 lutego 2004 r. „W sprawie warunków i trybu przyjmowania uczniów do szkół publicznych oraz przechodzenia z jednych typów szkół do innych”, które w § 5, ust. 3 jednoznacznie stwierdza, że: ‘Dla kandydatów do oddziałów dwujęzycznych w gimnazjach może być przeprowadzony sprawdzian uzdolnień kierunkowych na warunkach ustalonych przez radę pedagogiczną’.