wtorek, 19 marca 2013

6. Testy predyspozycji językowych do klas dwujęzycznych nie są testami predyspozycji językowych - Część 2

(kontynuacja wątku z postu 5)
W poście tym podejmuję i rozwijam wątek społecznej szkodliwości tzw. testów predyspozycji językowych używanych obecnie w naborze do klas językowych lub dwujęzycznych publicznych szkół gimnazjalnych. Do wniosku jak w tytule tego posta doprowadziły nas następujące przesłanki: 
  1. testy te są testami kompetencji języka polskiego bo poziom wykonania prawie wszystkich zadań zależy od bogactwa języka ojczystego; 
  2. dzieci z rodzin które dbają o językowy rozwój dziecka wypadają statystycznie lepiej na tych testach niż dzieci z rodzin gdzie o taki rozwój się nie dba; 
  3. pierwsza grupa rodzin to na ogół rodzice z wyższym wykształceniem, zamożni i z miast, a druga to rodzice z wykształceniem podstawowym, mniej zamożni i z rejonów wiejskich; 
  4. dzieci z mniej uprzywilejowanych rodzin mają uboższy język polski; 
  5. dzieci te nie zdadzą testu predyspozycji do nauki języków obcych do gimnazjów dwujęzycznych / profilowanych językowo
Stwierdziłem również, że z tego to właśnie powodu testy te są szkodliwe społecznie i nieetyczne, bo pod pretekstem diagnozowania uzdolnień kandydatów do gimnazjów dokonują selekcji dzieci na podstawie kryteriów uzależnionych w przeważającej mierze od statusu społeczno-materialnego a nie od rzeczywistych zdolności (predyspozycji, uzdolnień). Tym samym, jak zauważyłem, są instrumentem utrwalania i pogłębiania podziałów społecznych oraz skuteczną barierą na drodze awansu społecznego dla dzieci uzdolnionych językowo (posiadających predyspozycje do nauczenia się języka obcego) ale nie będących w stanie wykonać testu kompetencji języka polskiego, który daje im się jako prognostyk opanowania przez nich języka obcego. I bez znaczenia jest argument, że dzieci z mniej uprzywilejowanych rodzin nigdy lub prawie nigdy nie kandydują do gimnazjów, o których tutaj mowa. Nie kandydują bo nie aspirują, a nie aspirują bo gimnazja tego typu są postrzegane jako 'elitarne' i poza ich zasięgiem. Oczywiście są inne powody, takie jak dostępność tych gimnazjów, koszty związane z posłaniem dziecka do takiej szkoły,  przeświadczenia rodziców o celowości dalszego kształcenia dzieci, o pożytkach płynących z takiego kształcenia itp., które wpływają na wybór szkoły ponadpodstawowej, ale nie zmienia to faktu, że dzieci z rodzin mniej uprzywilejowanych w tych gimnazjach nie ma. Tym samym, państwo polskie, poprzez brak szeroko zakrojonej polityki wyławiania talentów czy też najzwyczajniej, dzieci uzdolnionych kierunkowo, dokonuje świadomego aktu zaniechania kształtowania polityki edukacyjnej pomimo deklaracji realizacji polityki 'równych szans' w edukacji. 

Zakończona niedawno (piszę to 5 kwietnia 2013 r.) rekrutacja do gimnazjów dwujęzycznych w Poznaniu również jednoznacznie pokazuje, że kryteria naboru do klas językowych w tych gimnazjach nie są oparte na diagnozie uzdolnień językowych kandydatów lecz na selekcji absolwentów szkół podstawowych pod kątem już posiadanych przez nich umiejętności (kompetencji) językowych języka ojczystego oraz, co ciekawe, ich znajomości języka obcego. Wystarczy 'wygooglować' sobie stronę jakiejkolwiek szkoły z klasami dwujęzycznymi gdzie jest opisana procedura rekrutacji kandydatów do tych klas. We wszystkich szkołach jest ona dwuetapowa i obejmuje tzw. test predyspozycji językowych, oraz test z języka obcego. Ten drugi sprawdza już nabytą wiedzę i umiejętności kandydata z zakresu języka i tym samym nie jest testem predyspozycji (ciekawe jak ma się to do rozporządzenia MEN cytowanego w ostatnim akapicie), a ten pierwszy, tak jak pisałem w postach wcześniejszych, jest w zasadzie testem płynności, biegłości i bogactwa językowego języka polskiego (i tym samym również nie jest testem predyspozycji/uzdolnień/zdolności do nauczenia się języka obcego). Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego testy kompetencji nazywane są testami uzdolnień/predyspozycji i dlaczego szkoły stwarzają mylne wrażenie, że rekrutacja do klas dwujęzycznych/językowych dokonuje się na podstawie diagnozy uzdolnień kierunkowych, czyli wyławiania tych uczniów, którzy są uzdolnieni językowo, a w rzeczywistości odbywa się selekcja uczniów, których biegłość i płynność językowa języka ojczystego jest lepiej rozwinięta? Wydawałoby się, że rozróżnienie pomiędzy uzdolnieniami a kompetencjami jest w miarę proste i intuicyjnie oczywiste. I rzeczywiście takie jest. Nie jest natomiast rzeczą prostą i intuicyjną stworzenie poprawnego narzędzia do pomiaru tychże predyspozycji, czyli testu predyspozycji językowych. Na tym trzeba się najzwyczajniej w świecie znać. Trzeba wiedzieć jakie obszary współczesne badania zdiagnozowały jako składniki tych uzdolnień i jak te obszary uzdolnień przełożyć na zadania testowe. Do tego potrzeba żmudnych badań, które określą nam właściwości psychometryczne naszego testu i pozwolą na określenie profilu uzdolnień ucznia. W przeciwnym razie następuje pomieszanie pojęć tu omawianych ('uzdolnienia' a 'kompetencje') co uwidacznia się w mylnych i nieprecyzyjnych informacjach dla przyszłych kandydatów do szkół/klas dwujęzycznych umieszczanych na stronach rekrutujących szkół.
 
Wniosek z powyższego jest jeden: szkoły organizujące nabór rekrutacyjny do klas dwujęzycznych nie diagnozują uczniów pod kątem ich uzdolnień kierunkowych, ale już posiadanej wiedzy i umiejętności. Tym samym postępują bezprawnie i łamią rozporządzenie MEN z dnia 20 lutego 2004 r. „W sprawie warunków i trybu przyjmowania uczniów do szkół publicznych oraz przechodzenia z jednych typów szkół do innych”,  które
w § 5, ust. 3 jednoznacznie stwierdza, że: ‘Dla kandydatów do oddziałów dwujęzycznych w gimnazjach może być przeprowadzony sprawdzian uzdolnień kierunkowych na warunkach ustalonych przez radę pedagogiczną’. 

niedziela, 10 marca 2013

5. Testy predyspozycji językowych do klas dwujęzycznych nie są testami predyspozycji językowych - Część 1

Podejmuję zapowiedziany w poście nr 3 temat testów predyspozycji językowych aplikowanych kandydatom do tzw., klas dwujęzycznych w szkołach podstawowych czy średnich. Temat trochę skomplikowany, nie tyle trudnością problemu ile wieloaspektowością zagadnienia.

Zacznę chyba od najważniejszego problemu, który te testy doskonale ilustrują. Otóż każdy test jest narzędziem pomiaru pewnego założonego przez konstruktora tego testu obszaru: cechy, umiejętności, zdolności. Test taki powinien spełniać dwa rygorystyczne warunki stawiane wszystkim narzędziom pomiaru. Warunki te to: 
1. rzetelność testu, czyli dokładność pomiaru, lub upraszczając trochę sprawę, powtarzalność lub też stałość osiągniętych wyników z pomiaru na pomiar, oraz 
2. trafność, czyli zdolność testu do pomiaru tego obszaru, który test w założeniu ma mierzyć a nie innego obszaru, lub przynajmniej lepszego pomiaru założonej cechy (obszaru) niż tej, którą test ten też przy okazji mierzy (żaden test nie jest miarą tylko jednej cechy). 

Każde prawdziwe narzędzie pomiaru używane w sytuacjach gdzie stawka dla zdającego jest wysoka (high-stakes exam) na przykład 'przyjęcie/nieprzyjęcie' do szkoły, lub zakwalifikowanie lub niezakwalifikowanie' do grupy powinno posiadać wysokie i sprawdzone wskaźniki tych dwóch kryteriów. Wskaźniki te w postaci współczynnika korelacji powinny być podawane do wiadomości publicznej wraz z analizą wyników z egzaminu, w którym był używany dany test. Bez informacji o rzetelności i trafności narzędzia pomiaru należy przyjąć, że test ten jest amatorskim wytworem nie spełniającym wymogów pomiaru dydaktycznego a wyniki uzyskane przez zdających na tym teście są obarczone dużym marginesem błędu i nieścisłości. 

Mam niemalże stuprocentową pewność, że żaden ze stosowanych w procedurze naboru do klas dwujęzycznych testów tzw. predyspozycji językowych nie podaje informacji o trafności swoich wyników z tej prostej przyczyny, że tej trafności nie wykazano w procesie konstruowania testu. Oznacza to, ni mniej ni więcej jak to, że procedura selekcji do klas dwujęzycznych dokonuje się za pomocą nie zweryfikowanych, przypadkowych i nic z pomiarem predyspozycji językowych nie mających wspólnego narzędzi, które w sposób karygodnie błędny nazywa się testami predyspozycji językowych. 

Problem z tymi testami polega na tym, że tak naprawdę są one w większości testami kompetencji, czyli już posiadanych a nabytych w czasie edukacji na etapach wcześniejszych umiejętności. Najczęściej umiejętności mierzone przez tzw. testy predyspozycji są umiejętnościami języka ojczystego. Zdarza się również, że test wstępny jest nazywany testem predyspozycji a testuje znajomość języka obcego, angielskiego czy niemieckiego! (https://www.archiwum.liceumtwarda.edu.pl/wp-content/uploads/2019/11/Przyk%C5%82ady-pyta%C5%84_angielski.pdf ) Ale takie pomieszanie pojęć nie zdarza się często i tylko w dwu czy trzech przypadkach znalazłem testy, które to rzeczywiście czynią

Typowe tzw. testy predyspozycji językowych, które jak Polska długa i szeroka stosuje się jako testy wstępne do klas, szkół czy programów dwujęzycznych wyglądają mniej więcej tak jak ten tutaj: https://cloud-2.edupage.org/cloud/przyklad_2.pdf?z%3Am%2FMwfWoalnTfyk%2BC1XDZA9ORrhdmIvSRkNFho0w2MkxxhRrLqqWGiX8PXeguMQct Uważny czytelnik po przeanalizowaniu testu dojdzie do wniosku, że wykonanie wszystkich zadań w tym tzw. teście predyspozycji językowych jest w najwyższym stopniu uzależnione od umiejętności językowych języka ojczystego zdającego. Te umiejętności, czyli kompetencje języka ojczystego na których zasadza się wykonanie wszystkich zadań w tym tzw. teście predyspozycji do nauki języków obcych to przede wszystkim: 
  • umiejętność czytania zdań o różnym stopniu złożoności składniowej 
  • znajomość względnie zaawansowanego słownictwa często pochodzącego z zapożyczeń
  • bogactwo słownictwa języka ojczystego
  • umiejętność rozumienia tekstu na poziomie frazy, zdania, akapitu i tekstu
  • znajomość idiomatyki języka polskiego w formie zrytualizowanych powiedzeń czy/lub idiomów  
  • umiejętność manipulowania słownictwem wyjętym z kontekstu (synonimy/antonimy)
  • manipulowanie dźwiękami języka na poziomie sylaby i wyrazu
  • znajomość i umiejętność stosowania odpowiednich form fleksyjnych języka polskiego
Poza tymi dałoby się pewnie wymienić jeszcze kilka innych umiejętności do których odwołują się wszystkie zadania tego konkretnie testu, ale i te wystarczą by przekonać się, że tylko w bardzo ograniczonym stopniu zadania testu odwołują się do uzdolnień leżących u podstaw nauki każdego języka i że w większości mierzą one już nabyte umiejętności jak również i wiedzę języka ojczystego. 

Wniosek jaki z powyższego wypływa jest następujący: testy te nie mierzą tego co mają mierzyć. A ponieważ nie mierzą założonego obszaru więc nie spełniają podstawowego kryterium trafności. Innymi słowy, rzeczone testy nie są narzędziami, które powiedzą nam coś o predyspozycjach do nauczenia się języków obcych z tego prostego powodu, że odwołują się do już posiadanych przez badanego umiejętności języka ojczystego. I z tym łączy się następny, o wiele poważniejszy, bo mający wymiar społeczny, problem związany z omawianymi tu tzw. testami predyspozycji językowych. 

Jak już wykazaliśmy, testy tzw., predyspozycji językowych stosowane w naborze do szkół ponadpodstawowych w Polsce, nie badają zdolności (predyspozycji, uzdolnień), czyli potencjału do nauczenia się języka obcego lecz już uformowane w trakcie nauki szkolnej albo  w środowisku rodzinnym  umiejętności językowe języka ojczystego. Nie ulega wątpliwości, że nabyte umiejętności języka polskiego są wynikiem procesu socjalizacji, którego najsilniejszym czynnikiem jest środowisko rodzinne, w którym wzrastamy, a następnie szkoła, w którym język ojczysty jest rozwijany i 'szlifowany'. Jeśli tak to również nie ulega wątpliwości, że dzieci z rodzin, w których dbano o rozwój poznawczy dziecka poprzez rozmowę z dzieckiem, czytanie bajek, wspólne gry i zabawy itp., itd., będą miały szersze słownictwo, bogatszą składnię,  zróżnicowaną prozodię mowy, oraz będą płynniej czytać ze zrozumieniem i będą bardziej kreatywni  w zadaniach pisemnych. Poza tym, a w wyniku tego bogatszego rozwoju językowego dostarczanego im przez najbliższe środowisko, ich wiedza ogólna o świecie będzie szersza i bogatsza. Natomiast dzieci z rodzin, w których rodzice nie poświęcają jakościowo aż tyle czasu dzieciom ich rozwój językowy będzie znacznie zubożony. 

I tu dochodzimy do społecznego wymiaru problemu z tzw. testami predyspozycji językowych stosowanych w naborze do szkół dwujęzycznych czy profilowanych językowo. Pierwsza wspomniana grupa rodziców to na ogół rodzice z wyższym wykształceniem, z miast, zamożni lub średnio zamożni, świadomie kształtujący rozwój swego dziecka i rozumiejący jego uwarunkowania psychologiczne. Natomiast druga grupa to rodzice z wykształceniem podstawowym, ze wsi lub małych miasteczek, niezbyt zamożni i pozwalający dziecku rozwijać się bez ich większego udziału i zaangażowania. Oczywiście jest to ogromne uproszczenie ale, uważam, dobrze oddaje obserwowaną tendencję. Nie trzeba być specjalistą z zakresu pomiaru kognitywnego by odpowiedzieć na następujące pytanie: Dzieci z jakich rodzin będą lepiej wypadać na testach tzw., predyspozycji językowych? Jak pokazały badania (również i moje) dzieci z grupy pierwszej zawsze wypadają zdecydowanie lepiej niż dzieci z grupy drugiej i różnica pomiędzy tymi grupami jest statystycznie istotna. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że gdyby testy te rzeczywiście badały predyspozycje (uzdolnienia) językowe to rozkład wyników na tych testach w reprezentatywnej i docelowej populacji 12 / 13-latków (dzieci ze wsi, małych miasteczek i dużych miast, z rodzicami z wyższym wykształceniem i z podstawowym wykształceniem) byłby normalny lub bardzo zbliżony do normalnego. A byłby taki, bo uzdolnienia, czyli cecha naturalnie i samoistnie występująca w naturze, jest ślepa na cechy środowiskowe i wypływające z nich oczywiste korzyści. A tymczasem rozkład wyników na krytykowanych przeze mnie 'testach predyspozycji' taki nie jest, i pokazuje wyraźną zależność pomiędzy naszymi zmiennymi społecznymi a ilością zdobytych punktów na tych testach. 

Społeczna doniosłość tego faktu jest nie do przecenienia. Otóż proszę zauważyć, że za pomocą tych pseudo-testów faworyzujących dzieci z rodzin, nazwijmy je uprzywilejowanych, dokonuje się akt wykluczenia z dostępu do ograniczonego dobra edukacyjnego dzieci z rodzin i środowisk mniej uprzywilejowanych. Tym samym umacnia się w instytucji państwowej odpowiedzialnej za równe traktowanie obywateli akt pogłębiania podziałów społecznych i odmowy dostępu do limitowanych zasobów dzieciom ze środowisk mniej dbających o ich rozwój. A dzieci z tych środowisk może są nawet bardzo uzdolnione językowo (tak każe nam sądzić statystyczna logika) tylko niestety nikt się nie potrudził by te ich uzdolnienia (nie kompetencje) zbadać! Instytucja za to odpowiedzialna (szkoła) i ministerstwo, którym szkoły te podlegają poprzez niekompetencję tych, którzy zdecydowali o 'puszczeniu na żywioł' tak delikatnego zagadnienia jak pomiar psychologiczny (a tym jest pomiar uzdolnień) uczyniły z testów tzw. predyspozycji językowych do szkół średnich, narzędzie SELEKCJI a nie DIAGNOZY, a więc taki probierz, który petryfikuje i umacnia podziały zamiast je znosić i otwierać szanse edukacyjne dzieciom z jak najszerszych środowisk społecznych. Smutne, a nawet powiem więcej: przerażające. (ponieważ post ten robi się za długi kontynuuję tę myśl w następnym poście nr. 6)